Od małego wywijałam piruety, było mnie dużo, głośno i wszędzie. To Babcia wpadła na pomysł, żeby posłać mnie do Miejskiego Domu Kultury na zajęcia taneczne. „Wyszaleje się!” – który rodzic tak nie myśli? :)
I tak jako 6 latka zaczęłam jedną z najpiękniejszych przygód mojego dzieciństwa. Która mnie wiele nauczyła i otworzyła mi oczy na ludzi, na dźwięki, na siebie samą. Przez te lata razem z moją grupą taneczną zdążyliśmy się zaprzyjaźnić, poznać bliżej i rozsmakować w kolorach i nutach folkloru. Oczywiście! Nie zawsze było tylko kolorowo, trzeba się było regularnie stawiać na próby, dotykać z tymi okropnymi chłopakami za rękę, trzeba było mieć zawsze długie włosy i hmm.. pokazywać się ludziom. To ostatnie akurat dla mnie nie stanowiło problemu, bo mam wrodzony gen antywstydu, który w takich przypadkach sprawia się bezbłędnie. Poza tym, nie byłam na scenie sama, było nas 16 osób i każdy się tak samo stresował i tak samo wspierał. Nawet jeśli się potkniesz, nawet jeśli zapomnisz obrotu, to nic.. Muzyka gra dalej, spódnica w kwiaty kręci się dalej, publiczność patrzy dalej, a Ty działaj… Show must go on! To najlepsza lekcja jaką dał mi ten zespół, że nie ważne co się stało na scenie, ważne, że jeszcze możesz pokazać się z jak najlepszej strony. Poza tym świadomość ciała, aktywność fizyczną, regularne treningi, dzisiaj tak modne, kiedyś – „chce Ci się na to chodzić?„. Chce mi się, bo miałam świetny kontakt z dziewczynami i świetny z płcią przeciwną (co innego niż chłopaki z klasy wiadomo tamci są bee), bo wykształcił się we mnie upór w dążeniu do celu, i systematyka w planowaniu zajęć pozalakcyjnych, chce mi się bo miałam okazje na wyjazdy wakacyjne i miałam okazję kilka razy w roku przebierać się za księżniczkę. Jak na bal. Tyle, że był to strój krakowski, rzeszowski, opoczyński i było księżniczek… kilka :D Przebieranie się między występami i ta nutka adrenaliny to było też coś, co nas napędzało. Dzięki temu niestraszne mi przebieranie się w pociągu, w autobusie pełnym ludzi, tak by nikt nie widział, w toaletach na lotnisku. Wiecie jakie to przydatne w podróży? :D Dzięki temu nie obce mi wiązanie komuś butów, gdy ktoś inny zaplata mi warkocz, a ktoś inny dopina gorset. To jest wspólnota nie do podrobienia. To jest pomoc inna niż w szkole czy na podwórku, to jest pomoc jak w rodzinie. I mogłam nie wiedzieć czy Zosia ma chłopaka, ale znałam jej numer buta i rozmiar rajstop. Mogłam nie znać wyników z klasówki Piotrka, ale widziałam, że na kole muszę tak szybko się obracać, by on zdążył w 4 minucie dojść na linie. Tak było!
I właśnie to wszystko wróciło do mnie ze zdwojoną siłą podczas pięknego koncertu jubileuszowego „Dębliniaków”. Niezawodna Pani Małgosia zebrała ekipę „starszaków”, czyli jak nas humorystycznie nazwała „oldboyów”, byśmy wykonali Krakowiaka. Wydarzenie piękne, bo bliskie memu sercu i przygotowane z pieczołowitością i zaangażowaniem poprowadziła dyr. Monika Bąkała we współpracy ze swoimi cudotwórcami, potocznie nazywanymi pracownikami MDK. Pięknie i wzruszająco przygrywała kapela pod przewodnictwem Pani Ewy. Muzyki na żywo nigdy dość!
W programie przeplatały się wesołe pieśni oraz piękne i dostojne tańce. Od maluchów, kilkulatków, po przedstawicieli szkół podstawowych, gimnazjum i liceum. Na deser mieliśmy możliwość także podziwiać speszonych i przejętych, ale jakże dumnych rodziców, w roli…tancerzy! Spisali się na medal.
Całe przedsięwzięcie było doskonale zlokalizowane nad brzegiem Wisły, scena w plenerze, stragany z rękodziełem i stoisko ze swojską żywnością nadawało rodzinnego klimatu całemu koncertowi.
Zgromadzona publiczność klaskała wesoło, czuła się swobodnie i „jak u siebie”, w końcu zespół towarzyszy Dębliniakom już 25 lat. I zakładam się, że nie ma, nie ma! osoby z Dęblina, która nie zna kogoś kto tańczył lub tańczy w tym zespole. :D
Widzowie mogli podziwiać wesołe przyśpiewki w wykonaniu kilku grup, a także weselną piosenkę, jaką zaprezentowały najmłodsze dziewczynki. Cudownie wybrzmiał wokal Kasi w sentymentalnej folkowej pieśni.
Grupa II porwała publiczność tańcem zwanym Kurpie, widać w tych dzieciach miłość do tańca i chęć współpracy by razem osiągnąć piękny efekt. Maluchy rozczulały serca w Groziku i Polce Warszawskiej. Było pięknie oglądać niczym nieskrępowany entuzjazm i radość płynącą z każdego ruchu. Wielki szacunek dla P. Małgosi za ujarzmienie tych młodych talentów. A te małe spódniczki samą mnie rozczulały! Pamiętam jak ja w takiej tańczyłam (niebieskiej!). Kiedyś też mi się mieściła w pasie, teraz pewnie nie weszłaby na udo :D
W strojach narodowych wystąpiła grupa licealistów, która uświetniła koncert swoim Mazurem, a potem poprowadziła Poloneza. Widzowie zauważyli na pewno piękną symbolikę ukazaną w tańcu razem z Rodzicami. To młodzież prowadziła Rodziców, chociaż oni sami prezentowali się świetnie i wiedzieli jakie kroki należy wykonać, to jednak piękne było zaufanie z jakim oddali się młodszym. Czy nie jest teraz też tak trochę, że ledwo Ty nauczysz dziecko jeść łyżką i wiązać buty, już nagle sama musisz pozwolić mu się poprowadzić z meandrach nowego świata?
Grupa, która skradła moje serce (przepraszam resztę!) to grupa I. Już na próbach, po prostu my staruchy zbieraliśmy szczęki z podłogi. Ci młodzi ludzie, mający taki zapał i taką ambicję w sobie są w stanie daleko zajść. Widać, że są zgrani i że chce im się pracować. To prawdziwe perełki! Spisz w Waszym wykonaniu to mistrzostwo świata. Szlifujcie się w ogniu, a będziecie jak diamenty, obiecuje!
No i na koniec my, oldboye.. Dwie pary zaprezentowały romantycznego Kujawiaka, a my wszystkie za sceną zazdrościłyśmy im strojów, bo bez dwóch zdań są najpiękniejsze! A na finał koncertu zatańczyliśmy Krakowiaka. Psst! Pani Małgosia szepnęła do nas na sekundę przez muzyką „Z uśmiechem!!” i aż mi gula w gardle stanęła, bo jakby mi ktoś przewinął kilkanaście lat na scenie. Z uśmiechem, a jakże! I dumnie! W końcu bliżej nam już do 30tki niż do zerówki i trenowaliśmy układ od miesięcy. To tylko parę minut, ale to coś co daje satysfakcję. A jeszcze jak patrzysz w dal i widzisz wzruszonych naszych rodziców to już w ogóle, nie chce się ze sceny zejść.
Nasz taniec rozpoczął wielki finał koncertu, po nas swoją część Krakowiaka odtańczyli także młodsi i najmłodsi. Rozległy się gromkie brawa. Nie wiem czy znasz to uczucie, ale to Ci rekompensuje za ciasne buty, to Ci rekompensuje wsuwki wbijające się w skroń, to Ci rekompensuje pot na sali treningowej. I uzależnia i chcesz więcej. To kiedy następny Jubileusz? :D
Później wkroczyły na scenę ważne osobistości i podziękowaniom i przemówieniom nie było końca. Dosłownie! Wtedy wówczas ludzie na co dzień nie związani z Miejskim Domem Kultury mogli zobaczyć jak wielu przyjaciół i sympatyków ma Zespół Pieśni i Tańca „Dębliniacy”. Jak ważną rolę w naszej miejscowej kulturze pełni duet Pań: Małgosi i Ewy. Jak dobrze, po prostu być razem i cieszyć się ze świętowania wspólnej miłości do tańca i śpiewu.
Po przemówieniach, gratulacjach i kwiatach dla wszystkich występujących zagościł tort i ogłoszono oficjalny koniec koncertu. I wtedy idziesz do garderoby, zdejmujesz korale, białe komunijne rajstopki, zmywasz szminkę z ust i jakoś tak przepełnia Cię poczucie dumy i spełnienia, ale także nostalgii. To były piękne lata i nie zapomnę ich nigdy, jestem pewna, że możliwość dorastania w MDK odcisnęła świadome piętno na moim charakterze. Dobre piętno. Wrażliwość na piękno, wytrwałość w dopracowywaniu drobiazgów, otwartość na drugiego człowieka, odwagę w wystąpieniach publicznych, wyczucie rytmu, poczucie, że nawet jeśli jest źle to trzeba zacisnąć zęby i podprowadzić występ do końca. Podaruj swoim dzieciom taki prezent i zapisz je na zajęcia taneczne. Niech też szlifują charakter. Niech też mają tą niepowtarzalną magiczną pieczątkę bycia w świecie tańca.
TEKST: DARIA STASIAK